bezdech

chwile przemienienia
pożądane
rzadkie

przeglądam się w starych fotografiach
blakną
jak właściwe słowa

ich twarze
mój ruch
i bezruch
ciało nie nadąża za
/choć przyśpiesza zbyt/

pamiętam myśli
nie czynności
gwałtownie szukam kontekstu
zaprzeszłych uniesień

to stanowczo za mało na pewność
i uspokojenie

chwile przemienienia
pożądane
rzadkie
właściwie niewłaściwe
mozolne
byłe

*** (środek na wymazywanie)

środek na wymazywanie
z życia
potrzebny na wczoraj

bo znów
bo za szybko
bo po co

znajoma powtarzalność spraw
nowy kalendarz znaczy
choć nowych znaczeń ani na jedną
kartkę

a teraz?
zdarzyć się może wszystko
nic się zdarzyć nie musi

tylko
co z tym nadmiarem
i tą czułością
której ponoć trzeba się wstydzić

 

*** (…Mamie)

 

 

…i otworzyły się bramy raju przed Tobą
przede mną
bramy piekła

żeby

przebaczyłem sobie siebie
tylko tak można
wytrzymać próbę czasu
odebrać przeszłości jej milczenie
i nadać sens przyszłym nocom

z dumą mogę spojrzeć
w potłuczone lustro
i twoje oczy
zarówno
/struktura niemożliwego
niczym się nie różni
od zwykłej wiary w siebie/

dawne zwątpienia
przebrały się w nowy strój
albo są
na bezterminowym zwolnieniu
niecierpliwie czekają na swój czas

ciekawe czyja nadzieja na przetrwanie
okaże się silniejsza

Podróż

weekendowe pociągi miłości
pełne pielgrzymów
zawsze są pośpieszne

smutni pasażerowie
uśmiechają się niepewnie
i przymierzają gesty
znane od lat

weekendowe pociągi miłości
starają się dogonić
stracony czas

tętno jak tętent
i tęsknota
nadają rytm wyprawom
w nieznane

weekendowe pociągi pełne nadziei
że tym razem dotrą
do właściwej stacji

choć szanse osiągnięcia celu
są równe
ryzyku jego osiągnięcia

weekendowe pociągi miłości
wciąż takie same
za opóźnienia
nikt
nie przeprasza

*** (szeleszczą skrzydłami)

szeleszczą skrzydłami
w ciemnym niebie
pochmurne anioły:

biada ci
biada poeto
bez wiersza
wersu
linijki

nie zasłużysz
na mannę
ani kieliszek wódki

nie twoje będą
wyprawy za horyzont
ani nawet za miasto

lepiej
zamknij dokładnie drzwi
zaciągnij zasłony

albo idź spać
śpij głęboko
przynajmniej nie będzie
bolało

Koty

jesienią
koty się lenią
śni im się zima
jak mleko
sny się mruczą
i ciepło
w nos
pod łapą

*** (nic nowego)

nic nowego
w kwestii umierania

wciąż ze szczęścia
albo z miłości
choć czynimy starania
żeby na przykład
ze strachu

strach jednak
wciąż taki sam
o wszystko
więc trudno

to już może lepiej
z rozkoszy
tej pod dostatkiem
i wszędzie

wiem
jest coś jeszcze
ale proszę się nie łudzić
tylko nieliczni umrą
ze śmiechu

*** (gdy cały blask już przesiany…)

gdy cały blask już przesiany
uspokajam oddech

trzeba się śpieszyć
książki
już nie wystarczą

muszę nadać imiona
zanim nadadzą
fałszywe

ostatnie złudzenie zamknąć
w dwóch lustrach
na wieczne powtarzanie

oswoić słowa
czyli czas
/choć myśleć o przyszłości
bez lęku
to jakby nie bolało
ścięte drzewo
czy twoja nieobecność/

jeszcze wiarę:
nazwać
na wiarę przyjąć i

z trudem złapać oddech
uspokoić

prośba

nieskończony w swej dobroci
przyniósł cię
przypadek

linie życia
serca
złączył
głośny puls
obudził

noc bez ciebie
sen ratuje
dzień wyleczy
dotyk

nie oddycham
gdy nie patrzę
gdy nie patrzysz
patrzę

pozwól jawie
raz się wyśnić
zakołysać
unieść

jeden raz
nasycić chwilę
chwilą wspólną
pozwól

*** (przeklęte pamiętanie…)

przeklęte pamiętanie
miejsc pustszych o nasze ciała

przeklęte niezapominanie zdarzeń

nie chcę już
pisać wierszy

nie chcę uciekać
w wieżę z kości jak papier
białą

nie chcę dostrzegać
ani wyczuwać

nie chcę cię kochać
nie kochać
nie chcę

nie chcę być bogatszym
o wspomnienia
i znów nie umieć
spojrzeć przed siebie

*** (choć nie usłyszałem od ciebie…)

choć nie usłyszałem od ciebie
Słowa
usłyszałem wiele

pojaśniało – pociemniało
za oknami za lasami

los stanął dęba
w biegu
wydarzeń od których
zawrót głowy
i strach

dostałem od ciebie wiersze
które muszę
i chcę
napisać

adres Nieba już znam
lecz boję się
gwiezdnego pyłu
i że to chyba
za daleko

zamknę więc oczy
i wymyślę taką drogę
którą pójdziesz ze mną
i którą nie trafi do nas
żaden
zbyt wczesny listopad